Pod zbiorowym naciskiem wiernych czytelników naszego bloga postanowiliśmy zarwać nockę i dodać wreszcie kolejne newsy z naszej wyprawy. Uprzedzając wszystkie zarzuty wcale się nie ociągaliśmy po prostu świat jest tak skonstruowany, że nie można być w dwóch miejscach na raz a laptopa akurat przy sobie nie mieliśmy 🙂 Także chcąc nadrobić stracony czas przedstawię po krótcę jak wyglądał początek naszej wyprawy. Standardowy dojazd do lotniska we Wrocławiu, żeby złapać Ryan Aira do Londka mogło być zwyczajnie gdyby nie to, że samolot spóźnił się 1,5 godziny. To na bank było nam pisane, ponieważ zapomniałem telefonu i poszybkich poszukiwaniach numerów do mojej rodzinki, przeglądając billingi w internecie dodzwoniłem się do siorki, która przekazała mojej mamie, że ma się stawić ponownie na lotnisku z moją komórką. Ten samolot miał się spóźnić dzięki bogu 🙂 Londyn jak to Londyn, wieczorem zadekowaliśmy się w obskuranckim hostelu w centrum koło London Bridge, skąd trzeba powiedzieć mieliśmy wszędzie blisko. Także po zrobieniu łyskacza na drugi dzień wybraliśmy się na rekonesans. Sztandarowo Oxford Street, i inne zawalone turystami ulice. Odbiliśmy się od wejścia Madame Tussods bo wyszło koło 25 funciaków na łebka a my liczyliśmy na darmową rozrywkę 🙂 dzięki temu trafiliśmy do całkowicie darmowego muzeum Wojny. Nie będę się rozpisywał – miodzio 🙂 No ale odpuśćmy sobie Londek. Pognaliśmy na lotnisko i po spędzeniu 12 godzin w samolocie w licznym towarzystwie polaków (Pozdrawiamy!) Wreszcie wyszliśmy w 30 stopniowy upał. Tak… 60 stopni różnicy między Malezją a Polską. Władowaliśmy się do busa i trafiliśmy do China Town gdzie właśnie produkuje się nad tym wpisem 🙂 Wiele nie pozwiedzaliśmy bo jest już noc także niech wystarczą te 3 fotki. Resztę dodamy następnym razem.
Poprostu Chiang Mai
Chiang Mai – miasto w którym spokojnie można spędzić kilka dni i nie żałować decyzji. O ILE PHUKET JEST OBLĘŻONY...