eXpeditio

Kuching – kolejne atrakcje

Witam Was wszystkich,

Tutaj tym razem Marcin P. opowiada J

Po atrakcjach Parku Semengogh z Orangutanami i fermie krokodyli zaplanowaliśmy nasze  2 kolejne dni w Kuching. Anja i Eryk – właściciele Guesthousu, w którym się zatrzymaliśmy zaproponowali nam, żebyśmy zobaczyli najpierw miejsce, które nazywa się Sarawak Cultural Village. Zaplanowaliśmy jego zobaczenie na 30 stycznia. Wycieczka ta była połączona z odwiedzeniem rzekomo jednej z najpiękniejszych plaż – Damai Beach, wioską domków położonych na palach oraz na koniec zwiedzeniem Muzeum Kotów – symbolem miasta Kuching. Kuching po malajsku znaczy kot.

30 stycznia o 8 rano umówiliśmy zbiórkę na śniadaniu, które dzień wcześniej zamówiliśmy u Anji – pyszne i pożywne (jajecznica, tost, owoce, kawka lub herbata do wyboru). Śniadanie było na czas oczywiście, jednak okazało się, że Skiba jest tak przeziębiony, że nie będzie w stanie brać udziału w wycieczce. Anja usłyszawszy o jego problemach z gardłem zaparzyła mu czym prędzej kila listków rośliny, którą hoduje w swoim ogródku. Nie znała jej nazwy, ale mówiła, że sprawdzone i działa. To jednak nie pomogło mu od razu i biedaczysko został w pokoju, żeby dojść do siebie i doprowadzić się do stanu używalności.

Około 8:30 ruszyliśmy na wycieczkę. Po 1,5 godziny jazdy samochodem z Kuching znaleźliśmy się w Sarawak Cultural Village. Jest to miejsce, które odtwarza kulturę i zwyczaje ludzi, którzy żyli na Borneo, zanim dotknęła ich cywilizacja i kultura zachodu. Na miejsce to składa się 7 atrakcji – punktów takich jak tradycyjny dom Ibanów, tzw. Longhouse, uprawa pieprzu i jego końcowy produkt czy produkcja broni. Całość kończy się show, ukazującym muzykę i taniec rytualny.

Ok. 11:30 po zaliczeniu wszystkich 7 punktów udajemy się na pokaz. Duża klimatyzowana sala daje nam chwilę wytchnienia od upału, który panuje na zewnątrz. Pokaz zaczyna się prezentacją tańców regionalnych w rytm starej ludowej muzyki. Piękne stroje, muzyka i światło tworzą naprawdę klimatyczny nastrój, tak że patrzyliśmy z wielkim zainteresowaniem. Ja oczywiście nie mogłem oderwać oka od mojego aparatu, co skutkowało ogromną ilością zdjęć. Jest z czego wybierać J. Po tańcach na scenę wyszedł Malaj przebrany w strój wojenny jednego z plemion zamieszkujących te okolice (dmuchawka, tarcza, pióropusz na głowie, wojenne barwy na twarzy). Jego taniec przypominał ruchy koguta, dodatkowo wykonywał je w taki sposób, żeby wprawić widownię w śmiech, co zresztą mu się udało J. W pewnym momencie skończyła się muzyka. Malaj wyciągnął dmuchawkę, załadował do niej strzałę, która kiedyś nasączana była trucizną i dmuchnął w nią z całej siły tak, że strzała z jej wnętrza poszybowała na drugi koniec sceny, gdzie były zawieszone baloniki. Oczywiście można się domyślić, że bez problemu udało mu się trafić, w jeden z kilku balonów. Scenę tą powtórzył jeszcze raz, żeby pokazać, że oko ma celne i to nie przypadek, że trafił J. W trakcie oczywiście wprawiał publiczność w śmiech robiąc śmieszne miny i ruchy. Po chwili zaczął  rozglądać się po widowni. Ja oczywiście miałem cały czas oko przy aparacie, nawet w momencie gdy wojownik ten zbliżał się w moją stronę. Moja dziewczyna Kasia powiedziała, żebym odłożył aparat, bo na pewno zaraz wybierze mnie na osobę, która weźmie udział w jego szoł. Tak się nie stało, w zamian niestety wybrał ją JJJ. Po kilku sekundach zastanowienia zgodziła się wziąć udział. Publiczność nagrodziła odwagę oklaskami. Udział w jego szoł miał polegać na strzelaniu z dmuchawki. Na początku kazał się zaprezentować Kasi, jako przyszłemu wojownikowi. Okazało się, że wyszło jej to lepiej niż jemu i publiczność śmiała się z tego do rozpuku. Po prezentacji przyszła kolej do strzelania. Po 2 nieudanych próbach, postanowił podprowadzić ją do balonika – już wtedy nie było sposobności nie trafić. Oczywiście balonik pękł. Nagrodą była owa celna strzała. Publiczność pękała ze śmiechy podczas tego interaktywnego szoł, Kasia ubawiła się przednie – gromkimi brawami i radością z udanego „dmuchnięcia” publiczność żegnała ją przy zejściu ze sceny.

Po wojennym pokazie doświadczyliśmy jeszcze 2 tańców, które kończyły się zaproszeniem osób z widowni do wspólnego tańca na scenie. Do nas podeszła Pani – bardzo elegancka i zadbana – i poprosiła o wzięcie w nim udziału. 2 razy nas do tego namawiała i dopiero za drugim ulegliśmy. Tańczyliśmy razem ok. 1 minuty na scenie. Po tańcu podziękowałem jej za niego i osoba z jej otoczenia powiedział mi, że tańczyłem z Panią minister kultury Malezji. Byłem w ciężkim szoku i dopiero  wtedy dotarła do mnie/nas informację skąd te ekipy telewizyjne, które nagrywały cały ten szoł. Całość mamy nagrane na swojej kamerze i pokazaliśmy ten materiał Erykowi, naszemu przewodnikowi na ten dzień i potwierdził, że to była ona. Był bardzo zdziwiony, że udało nam się na nią trafić, a co dopiero tańczyć.

Po pokazie udaliśmy się do sklepiku z souvenirami, gdzie zrobiliśmy małe zakupy.

Tak zakończyliśmy nasze zwiedzanie Cultural Village – z uśmiechem na twarzy.

Uważam, że warto zobaczyć to miejsce i polecam, je każdemu, kto znajdzie się w Kuching.

Po krótkiej przerwie i oczekiwaniu na Eryka posililiśmy się kiścią bardzo słodkich bananów oraz wodą – upał przez ten 40 minutowy pokaz wcale nie zelżał.

Następnie pojechaliśmy zobaczyć jedną z najładniejszych plaż okolicy Kuching – Damai Beach. Okazał się jednak, że jest odpływ, a sama plaża nie jest tak ładna, jak  ją opisują w przewodnikach i Internecie. Zawiedzeni widokiem i zrobieniu kilki fotek na dowód udaliśmy się  przez wioskę domów na palach do nasz popołudniowy posiłek. W wiosce tej zatrzymaliśmy się dosłownie na chwilę, żeby zrobić sobie kilka fotek. Domy te budowane są na palach, ze względu na odpływy i przypływy. Jest to tutejsza ciekawostka architektoniczna.

Na obiad zatrzymaliśmy się w małej restauracyjce na wiosce, znanej dobrze Erykowi, gdzie zostaliśmy ugoszczeni malajską ostrą zupką, rybką z ryżem i warzywami. Jedzenie było dobre, choć trochę liczyliśmy na większą porcję ryby i niższą cenę. Zapłaciliśmy za posiłek i skierowaliśmy się z powrotem do Kuching, żeby zobaczyć muzeum kotów. Muzeum jak muzeum. Mnóstwo figurek kotów, zdjęć i znanych osób z Kuching, które są ich wielbicielami. Po kilkuminutowym zwiedzaniu zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć oraz jak zawsze kupiliśmy kilka drobiazgów.

W drodze powrotnej do naszego pensjonatu zatrzymaliśmy się jeszcze na chwile przy okolicznym bazarze, żeby zaopatrzy się w owoce, m.in. banany oraz w owoce morza – przepyszne świeże krewetki.

I tak miło i przyjemnie zakończył się nasz dzień. Nazajutrz planowaliśmy odwiedzić Bako National Park – jeden z piękniejszych i najstarszych parków na Borneo, jednak z powodu odpływów zobaczenie go było niemożliwe. Tak więc na następny dzień planujemy zobaczyć coś innego, ale to już odrębna historia. Pozdrowiona i do usłyszenia.

P.S.

Cena wycieczki za osobę –  60 MYR + 100 MYR transport (dzielony proporcjonalnie na liczbę osób – przy 3 osobach wyszło nas to od 33,35 MYR)

Czas trwania – 1 dzień

Sposób transportu – samochód