eXpeditio

Malapasqua – wysepka z reklamy Bounty

5 rano to godzina, o której większość ludzi powinna jeszcze spać.

TAK SAMO O 2 W NOCY, ROZSĄDNI LUDZIE NIE OGLĄDAJĄ TELEWIZJI W TAKI SPOSÓB, ŻEBY SĄSIEDZI NIE STRACILI ŻADNEGO DIALOGU Z FILMU.

Na filipinach jest inaczej. Parszywy hotel, w którym spędzałem noc, zapewnił mi rozrywkę do białego rana. Stukanie w ścianę niewiele zmieniało, jedynie pogłośnienie telewizora było rezultatem moich działań. Dobrze że miałem stopery i udało się przespać te 3 godziny, które zostały mi do pobudki. Ledwo zamknąłem oczy a budzik już dzwonił. Po tak słabym śniadaniu, że jedyne co mogłem wcisnąć w siebie to biały ryż, złapałem taksówkę i kazałem zawieźć się na Północny terminal Autobusowy, na którym czekał autobus do Maya.

Podróżowanie po Azji odbywa się wedle pewnych zasad. Jedna to: zawsze woź ze sobą gotówkę. Doskonale to wiedziałem, ale sądziłem że w porcie Maya znajdę jakiś bankomat i wyciągnę potrzebne mi pieniądze. Po 4 godzinach jazdy okazało się że jestem w błędzie. Miasto Maya i jego port, którego nigdy bym tak nie nazwał, swoją drogą. Okazało się typowym filipińskim zadupiem, w którym można dostać się tylko na szalupę płynącą na wyspy. Żadnego bankomatu. W kieszeni mam tylko około 15000 peso na hotele, nurkowania i wyżywienie, sprawdzę na własnej skórze ile się za to da się przeżyć. Jeszcze wcześniej kiedy byłem w Cebu, zarezerwowałem sobie pokój w BB’s Guest Rooms.

Po 50 minutach wyszedłem na złoty piach plaży na wyspie Malapasqua. Hmmm tutaj widoki zaczęły mi się podobać. Nie widziałem już slumsów ani ciągnących się po horyzont plantacji trzciny cukrowej. Tutaj są w zasadzie tylko resorty, palmy i wioska tubylców w centrum wyspy. Plaże są zarezerwowane dla hoteli i resortów. Na każdym kroku jest centrum nurkowe. Typowe miejsce w którym turysta ma się poczuć tak dobrze, żeby z łatwością przychodziło mu wyciąganie kasy z portfela, ale właśnie tutaj chciałem trafić. Po rozmowie z miejscowym o imieniu Alex dotarłem do BB’s u którego okazało się że jednak nie ma dla mnie domku, ale odstąpi mi swój pokój w swoim domu za 500 peso, które  stargowałem do 400.

Takim sposobem zająłem jego pokój a reszta filipińskiej rodziny spała na ławeczce pod gołym niebem, co jak zauważyłem nie było dla nich niczym niezwykłym. Trochę dziwnie się z tym czułem, leżąc w umeblowanym pokoju z rodzinnymi zdjęciami na ścianach. Mimo to potrzebowałem mety na pierwszą noc. Zostawiłem graty i zająłem się najważniejszym. Szukaniem najtańszej bazy nurkowej. Tak się złożyło, że znalazłem przyzwoite nury za 1300peso i jeszcze tego samego dnia siedziałem na łodzi w towarzystwie polskiego turysty, który żyje żeby nurkować i podróżować po świecie (jak się później okazało). Czekaliśmy na zmrok by zaliczyć nocne nurkowanie na rafie koło wyspy. Zeszliśmy na 14 metrów latarką oświetlałem rafę. Główną atrakcją było znalezienie ryby zwanej Mandaryn Fish. Malutkiej ale pięknie ubarwionej a do tego strasznie płochliwej. Mieliśmy farta bo znaleźliśmy dwie.

Nocne nurkowanie na rafie ma swój niepowtarzalny klimat. Po godzinnym nurze wróciliśmy na wyspę gdzie w jadłodajni Ging Ging uraczyliśmy się lokalnym rumem, piwem i jeszcze czymś po czym rano człowiek chce sobie strzelić w głowę, żeby ulżyć męczarnią. Knajpie zapoznałem się z międzynarodowym towarzystwem, jak to zwykle bywa w takich miejscach. Siedząc przy wielkim stole i opowiadając swoje historie z podróży upłynął nam cały wieczór.

Moim planem było nurkowanie. I realizowałem plan jak się tylko dało, ale została jeszcze sprawa do załatwienia. Znalezienie godnego miejsca do spania. Nie mając zbyt wiele gotówki w kieszeni na jednoczesne opłacenie nurkowań i pokoju. Szukałem miejsc, w których można płacić kartą. Zwykle takie miejsca są prowadzone przez europejczyków. Tak trafiłem do Hipocampusa. Bardzo ładnego małego resorciku, w którym znalazłem pokój o, co tu dużo mówić, standardzie przekraczającym moje oczekiwania. Nie obeszło się bez targowania i cena z 1500 peso zeszła na 1200. Pożegnałem się z BB’s i zaniosłem graty do nowego miejsca. Potem kolejne nurkowania. Drugiego dnia wiele nie widziałem pod wodą. Standard jak na rafach i muszę przyznać że nie są to najpiękniejsze rafy jakie udało mi się oglądać wcześniej. Jest to zasługą połowu ryb za pomocą dynamitu. Kilkanaście lat temu była to dosyć popularna w tym rejonie metoda i niestety, rozpierniczyli przy okazji większość raf przy Malapasqua. Widać że życie się odradza, ale nie jest tak bogate jak mogło by być.

Wieczorem po nurach, siedząc w Ging Ging powstał plan wynajęcia łodzi na drugi dzień i ponurkowania w miejscach przy wyspie. Trafiliśmy na piękny kawałek niezniszczonej rafy znakomity do snurkowania bo maksymalna głębokość to około 10m Przejrzystość była fantastyczna, spokojnie można było widzieć na 45 metrów. Wskoczyłem do wody. Ładuję łeb pod powierzchnię i skanuję. Kiedy się wynurzyłem koło mojej ręki zauważyłem niewyraźny czarny punkcik. Nie wiedziałem co to jest więc znowu głowa pod powierzchnię i moim oczom ukazał się wąż morski. Liczne czarno białe paski jego skóry były oddalone od mojej ręki o jakieś 40 cm.

Wąż morski to taki zwierz, który jest jednym z najbardziej jadowitych węży świata. O czym doskonale wiedziałem dzięki Discovery Chanel. Zesztywniałem i wykonywałem jak najmniej zbędnych ruchów. Wąż unosił się chwilę na powierzchni a potem dał nura pod wodę. Na to czekałem. Aparat który trzymałem w dłoniach był już gotowy do oddania serii ostrzegawczej w kierunku węża a rezultat sesji można sobie obejrzeć na blogu. Wąż poruszał się z gracją wpełzając w każdą szczelinę między koralami w poszukiwaniu małych rybek. Był to chyba najbardziej udany nur tego dnia. Nie spodziewałem się spotkać takiego okazu. Po powrocie na wyspę cała knajpa oglądała zdjęcia węża. Wtedy pomyślałem że węże morskie są pewnie jeszcze lepsze kiedy poda je się w czosnku i z ryżem.

Kolejny dzień był jak można się domyśleć dniem nurkowym. Korzystając z usług bazy Sun&Fun Divers popłynąłem na wyspę Gato, oddaloną o jakąś godzinę rejsu od Malapasqua. Główną atrakcją tego nurkowiska jest jaskinia o długości jakiś 50-60 metrów przechodząca pod wyspą. Nigdy jeszcze nie nurkowałem w jaskini i nie mogłem się doczekać, chociaż nie uprawiam nurkowania technicznego to nie mogłem się oprzeć pokusie.

Na 6 metrach pod wodą była dziura w skale. Wpłynęliśmy w nią i pochwali zrobiło się ciemno. Włączyłem latarkę i zacząłem delikatnie machać płetwami, tak aby nie zamącić wody, co w nurkowaniu w jaskini jest co tu dużo mówić istotne. Przedzieraliśmy się przez przewężenie, w którym mieści się tylko jeden nurek ze sprzętem i zaczęło robić się jasno. Dotarliśmy do wylotu jaskini. W błękitnej poświacie krążyły dwa rekiny. Jest to tutaj częsty widok. Było to zdecydowanie najlepsze nurkowanie mojego życia, mimo że widoczność nie przekraczała 12-15 metrów warto było przyjechać na Filipiny dla tego miejsca. Pokrążyliśmy jeszcze chwilę. Nasz przewodnik miał trochę pracy bo oprócz nas nurkowały jeszcze dziewuchy, które specjalnie sobie nie radziły i musiały wynurzyć się wcześniej. Zasygnalizowaliśmy mu że zostajemy dłużej, więc zostałem sam z moim partnerem.

Po godzinnym nurkowaniu odpoczęliśmy sobie na łodzi popijając kawkę. Drugi nur był na ściance, jest to mój ulubiony typ nurów, bo wtedy jest to czysty relaksik. Prąd lekko nas spychał i nie trzeba było bardzo się męczyć, żeby przepłynąć z miejsca A do B. Pod wodą byłem ja poznany wcześniej Piotr i tym razem 2 dziewczyny, które dopiero co poznaliśmy na łodzi. Po jakiś 20 minutach zauważyliśmy, że jednej brakuje. Jej koleżanka zaczęła panikować pod wodą, ale uspokoiliśmy ją razem z przewodnikiem. Rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Ja z piotrem popłynęliśmy w jedną stronę przewodnik o imieniu Naz razem ze spanikowaną laską popłynęli w przeciwnym kierunku. Co jakiś czas postukiwaliśmy w butle żeby się nie zgubić, dźwięk dosyć dobrze się roznosi w wodzie. Prawdę powiedziawszy bałem się że stało się najgorsze. Dziewczyny za dobrze sobie nie radziły pod wodą, był to ich 15 nur. Kiedy znaleźliśmy się z przewodnikiem na nowo uspokoił nas, że zagubiona dziewczyna jest na łodzi. Kontynuowaliśmy nurkowanie przez jakiś czas wspólnie i po pewnym czasie przewodnik z dziewczyną zasygnalizowali nam że się wynurzają. My zostaliśmy. Ja miałem jeszcze grubo ponad 130 atm do wydmuchania i nie miałem zamiaru się wychodzić wcześniej, Piotr zresztą miał takie samo nastawienie jak ja. Zostaliśmy więc we dwójkę na 20 metrach a Naz z dziewczyną zaczęli wynurzanie. Kolejny dzień na wyspie obfitował w wiele nie przewidzianych wydarzeń. Których rezultatem była zmiana miejsca zamieszkania, utonięta łódź i kilka innych atrakcji o których postaram napisać następnym razem…